Jest cudownie, czuję się ze sobą cudownie! Może mogłabym trochę zrzucić w biodrach, ale na to przecież zawsze mam czas, kiedy stwierdzę, że mam dość widoku samej siebie wtedy będę się martwiła, ale póki co jest ok. Każdy ma jakieś niedoskonałości, coś czego w sobie nie lubi. Przecież można z tym żyć. Grube nogi i wielka dupa to nie koniec świata, tak myślę. A jeśli komuś się nie podobają to... Jego problem? Doszłam do wniosku, że jeśli ktoś będzie oceniał mnie przez pryzmat tych właśnie grubych nóg to mówi się trudno, phi! ;D
Dziś ostatni raz w życiu kładę się spać jako niepełnoletnia osoba. Hm, tylko czym właściwie jest ta cała pełnoletniość? Jedni na nią czekają z utęsknieniem, drudzy próbują jak najdłużej pozostać poza jej granicami. A ja? Ja zawsze chciałam być dorosła, czuć na sobie ciężar odpowiedzialności za własne życie, za własne słowa, wybory i za swoją pracę. Od kiedy pamiętam pragnęłam być dorosła i pracować na siebie, być niezależna. Wyobraźnia dziecka jest ważna i nie chciałabym się jej pozbywać - o ile kiedykolwiek takową miałam. Akurat jeśli o to idzie, to nie mogę zaprzeczyć, aby owa wyobraźnia była bardzo rozbudowana i tak, mam nadzieję, zostanie. Podejrzewam, że jutrzejszy dzień nie zmieni w moim życiu nic, bo co mógłby zmienić? Pełnoletni nie znaczy dorosły, dojrzały. To po prostu... Jakiś stopień prawny, czy coś. Kolejny krok do dorosłości i samodzielności, której tak pragnę... Oby okazała się być tym, czego po niej oczekuję, a nie pasmem nieszczęść, niepowodzeń i zmartwień.
Czego sobie życzę w tej ostatniej godzinie niepełnoletniego życia? Żebym nigdy nie przestała być sobą, żebym nie zapomniała o rzeczach, a przede wszystkim o osobach, które są dla mnie najważniejsze. Żebym nigdy nie spoczęła na laurach, tylko zawsze pięła się w górę, zawsze wyżej i lepiej, zawsze do przodu, zawsze ambitnie. Czegoś jeszcze? Żebym nigdy, ale przenigdy się nie poddała. Żebym zawsze miała i dążyła do spełnienia marzeń. Żebym i ja i moja rodzina była zdrowa.
Żebym była szczęśliwa i spełniona, a swoim stylem życia nie spowodowała, że ktoś kiedyś zawiedzie pokładane we mnie nadzieje.
Może po prostu - żebym nie zmarnowała tych lat, które przede mną?
Staram się te wszystkie moje pragnienia jak najbardziej skrócić, zawrzeć w coraz to innym stwierdzeniu, zdaniu, ale tak naprawdę nie da się tego zrobić. Mam tyle lat przed sobą, tyle możliwości i takie ambicje, że tak naprawdę wydarzyć może się wszystko.
Żegnaj, niepełnoletności! Nigdy Cię nie zapomnę, te 17 lat to było coś pięknego i cudownego, to bardzo stabilny fundament na którym zbuduję swoją dorosłość, zrealizuję wizję siebie samej. 17 lat doświadczenia, żeby wiedzieć kim NIE CHCĘ być i mniej więcej zarysować sobie samej własną postać jako dojrzałą osobę.
COME WHAT MAY!
poniedziałek, 28 marca 2011
piątek, 25 marca 2011
Miałam tyle pomysłów, tyle świeżych myśli czekających na spisanie tutaj. Ich niedoczekanie. Nie wiem sama, czy naprawdę nie miałam czasu, czy też sama zabierałam go sobie na jakieś durnoty. Teraz to nieistotne, bo te myśli uciekły i nawet nie wiem gdzie.
Ponad tydzień spędzony w domu, mam ponad tydzień na doprowadzenie się do stanu zajebistości, w którym zamierzam zostać już na zawsze. A przynajmniej do momentu, w którym skończy się nauka a zacznie sezon - wtedy już wszystko będzie podporządkowane jemu, a moja zajebistość pewnie będzie przychodziła i odchodziła. Oby przychodziła w czasie regat. No właśnie - oby.
Niby wiem jak żeglować, niby mam 5-letnie doświadczenie w klasie Europa, niby jestem "dojrzałym" zawodnikiem. Więc czego mi jeszcze brakuje? Pewności siebie? Dobrego sprzętu? Bezczelności? Woli walki? Trochę charakterku laserowców (czyt. chamstwa)? Pewnie wszystkiego po trochę, dlatego do tej pory nic prawie nie osiągnęłam. Świadomość tego sprawia, że mam ochotę się załamać i poddać, mam ochotę nigdy nie zbliżać się do linii startowej na regatach, mam ochotę nigdy nie pakować się i nie jechać na żadne regaty. A jednak jest coś we mnie, co mnie jednocześnie do tego pcha, zmusza, żebym z niecierpliwością wyczekiwała początku sezonu, pierwszego zejścia na wodę, żebym się martwiła o sprzęt, o starty w tym sezonie, żebym się zamęczała myślami typu "czy moja forma po zimie będzie wystarczająca, żeby pokonać innych lub im dorównać? Żeglarstwo mam zakorzenione głęboko w głowie i w sercu, nigdy nie będę w stanie z niego zrezygnować, jestem z nim uczuciami i rozumem, wszystko kieruje w tym kierunku, wszystko od żeglarstwa uzależniam. Ostatnie dwa sezony. Co dalej?...
Jestem sama i dobrze mi z tym! Tak cholernie mi dobrze!!!!! W końcu zdałam sobie sprawę, że to jest właśnie to, czego tak naprawdę chcę. Ciągle myślę o sobie jako o niezależnej osobie, więc tak też będzie. Nauczę się dbać sama o siebie, sama sobie radzić i nauczę się przede wszystkim żyć sama. Później poszukam innego życia.
Ponad tydzień spędzony w domu, mam ponad tydzień na doprowadzenie się do stanu zajebistości, w którym zamierzam zostać już na zawsze. A przynajmniej do momentu, w którym skończy się nauka a zacznie sezon - wtedy już wszystko będzie podporządkowane jemu, a moja zajebistość pewnie będzie przychodziła i odchodziła. Oby przychodziła w czasie regat. No właśnie - oby.
Niby wiem jak żeglować, niby mam 5-letnie doświadczenie w klasie Europa, niby jestem "dojrzałym" zawodnikiem. Więc czego mi jeszcze brakuje? Pewności siebie? Dobrego sprzętu? Bezczelności? Woli walki? Trochę charakterku laserowców (czyt. chamstwa)? Pewnie wszystkiego po trochę, dlatego do tej pory nic prawie nie osiągnęłam. Świadomość tego sprawia, że mam ochotę się załamać i poddać, mam ochotę nigdy nie zbliżać się do linii startowej na regatach, mam ochotę nigdy nie pakować się i nie jechać na żadne regaty. A jednak jest coś we mnie, co mnie jednocześnie do tego pcha, zmusza, żebym z niecierpliwością wyczekiwała początku sezonu, pierwszego zejścia na wodę, żebym się martwiła o sprzęt, o starty w tym sezonie, żebym się zamęczała myślami typu "czy moja forma po zimie będzie wystarczająca, żeby pokonać innych lub im dorównać? Żeglarstwo mam zakorzenione głęboko w głowie i w sercu, nigdy nie będę w stanie z niego zrezygnować, jestem z nim uczuciami i rozumem, wszystko kieruje w tym kierunku, wszystko od żeglarstwa uzależniam. Ostatnie dwa sezony. Co dalej?...
Jestem sama i dobrze mi z tym! Tak cholernie mi dobrze!!!!! W końcu zdałam sobie sprawę, że to jest właśnie to, czego tak naprawdę chcę. Ciągle myślę o sobie jako o niezależnej osobie, więc tak też będzie. Nauczę się dbać sama o siebie, sama sobie radzić i nauczę się przede wszystkim żyć sama. Później poszukam innego życia.
piątek, 18 marca 2011
Marzenia są po to, żeby je spełniać, a nie, żeby je mieć. Co komu po marzeniu, którego nie zamierza zrealizować, bo nie wierzy w taką możliwość? W marzeniach i pragnieniach nie ma granic. Tak naprawdę nigdzie nie ma granic, trzeba tylko chcieć, wierzyć w coś i dużo pracować.
Wszystko się uda, Jagoda. Wszystko się uda...
Wszystko się uda, Jagoda. Wszystko się uda...
poniedziałek, 14 marca 2011
niedziela, 13 marca 2011
Opychanie się jedzeniem to dla mnie lekarstwo na wszystko, ale jednocześnie bakteria powodująca chorobę. To jakieś cholerne zaklęte koło - jest mi źle, więc jem, żeby sobie ulżyć, po czym kiedy jest mi na moment lepiej uświadamiam sobie, że się objadłam, znowu przytyję przez co jest mi jeszcze gorzej niż było. Jestem świadoma tego wszystkiego i tego, że jedzenie nie pomoże, ale robię to ciągle i ciągle, ciągle tyję i nie wiem co robić. Swoją drogą, coś jest nie tak, normalny człowiek nie powinien tyle tyć i absorbować tłuszczu z powietrza.
Nie ma to jak siedzieć całą, jakże piękną, ciepłą i słoneczną, niedzielę w domu oglądając "How I met your mother" i myśląc sobie jak to będzie jak będę dorosła i jak w końcu znajdę faceta, nawet nie "tego jedynego", po prostu jakiegoś, którego chociaż przez moment będę uważała za najważniejszą osobę mojego życia i który za taką osobę będzie miał mnie.
Wspaniale jest zadzwonić do mamy po zaledwie tygodniu niewidzenia i odczuć taką strasznie doskwierającą tęsknotę, chęć zobaczenia, porozmawiania "w realu", przytulenia się, chęć, żeby pomóc w kuchni czy gdziekolwiek! Ugh, mam (prawie) 18 lat, od 1,5 roku uczę się poza szkołą, prawie całe wakacje jestem poza domem od jakiś 5 lat, a ostatnio zaledwie po tygodniu nie mogę przestać myśleć o domu, bo to, gdzie jestem teraz z pewnością moim domem nie jest. Ta tęsknota odbiera mi chęć i energię do życia, odbiera radość płynącą z nadchodzącej wiosny... A przecież tak na nią czekałam... A może wcale nie czekałam na wiosnę, tylko aż przyjdzie sezon, bo przecież to wiosną topnieją lody, to wiosną się wszystko zaczyna na nowo. Zaczyna się ciężka praca, zaczynają się przygody i niezapomniane chwile. Może ta wiosna to po prostu pretekst, żeby się stąd urwać, żeby mieć azyl, do którego będę mogła uciekać z tego okropnego miasta. Choć może wcale nie takie straszne to miasto? Podejrzewam, że tak bardzo jestem myślami w Wolsztynie albo w jakimś Pucku czy innym żeglarskim mieście czy nawet w Poznaniu, Toruniu albo Krakowie, o których ciągle podświadomie myślę, którymi się tak naprawdę zadręczam od dłuższego czasu, że każde inne miasto, obojętnie jak wspaniałe by nie było, nie będzie mnie zadowalać. Sama sobie robię problemy, sama sobie utrudniam życie, może jestem masochistką i tego chcę? Do tego dążę? NIE WIEM. Nie mam pojęcia już czego chcę, do czego powinnam dążyć ani o co się starać. Teoretycznie wiem, co chciałabym studiować i co robić później, ale skoro od tylu lat pragnę tego samego, jestem przekonana, że to jest "to", to dlaczego nie jestem w stanie odnaleźć w sobie wystarczająco dużo motywacji, żeby się zająć tym wszystkim, co jest niezbędne, żeby te marzenia spełnić?
Tak jak zawsze byłam tego pewna, tak od niedawna zaczęłam się zastanawiać kim tak naprawdę jestem, jaka chciałabym być, co jest dla mnie tak naprawdę priorytetem w życiu i jak sobie wyobrażam swoją przyszłość. Żałuję, że nie jestem konsekwentna - skoro widzę siebie w przyszłości jako zapracowaną i w pełni samodzielną bizneswoman, to dlaczego ciągle myślę o tym, że chciałabym mieć swojego wyjątkowego mężczyznę?...
Nie ma to jak siedzieć całą, jakże piękną, ciepłą i słoneczną, niedzielę w domu oglądając "How I met your mother" i myśląc sobie jak to będzie jak będę dorosła i jak w końcu znajdę faceta, nawet nie "tego jedynego", po prostu jakiegoś, którego chociaż przez moment będę uważała za najważniejszą osobę mojego życia i który za taką osobę będzie miał mnie.
Wspaniale jest zadzwonić do mamy po zaledwie tygodniu niewidzenia i odczuć taką strasznie doskwierającą tęsknotę, chęć zobaczenia, porozmawiania "w realu", przytulenia się, chęć, żeby pomóc w kuchni czy gdziekolwiek! Ugh, mam (prawie) 18 lat, od 1,5 roku uczę się poza szkołą, prawie całe wakacje jestem poza domem od jakiś 5 lat, a ostatnio zaledwie po tygodniu nie mogę przestać myśleć o domu, bo to, gdzie jestem teraz z pewnością moim domem nie jest. Ta tęsknota odbiera mi chęć i energię do życia, odbiera radość płynącą z nadchodzącej wiosny... A przecież tak na nią czekałam... A może wcale nie czekałam na wiosnę, tylko aż przyjdzie sezon, bo przecież to wiosną topnieją lody, to wiosną się wszystko zaczyna na nowo. Zaczyna się ciężka praca, zaczynają się przygody i niezapomniane chwile. Może ta wiosna to po prostu pretekst, żeby się stąd urwać, żeby mieć azyl, do którego będę mogła uciekać z tego okropnego miasta. Choć może wcale nie takie straszne to miasto? Podejrzewam, że tak bardzo jestem myślami w Wolsztynie albo w jakimś Pucku czy innym żeglarskim mieście czy nawet w Poznaniu, Toruniu albo Krakowie, o których ciągle podświadomie myślę, którymi się tak naprawdę zadręczam od dłuższego czasu, że każde inne miasto, obojętnie jak wspaniałe by nie było, nie będzie mnie zadowalać. Sama sobie robię problemy, sama sobie utrudniam życie, może jestem masochistką i tego chcę? Do tego dążę? NIE WIEM. Nie mam pojęcia już czego chcę, do czego powinnam dążyć ani o co się starać. Teoretycznie wiem, co chciałabym studiować i co robić później, ale skoro od tylu lat pragnę tego samego, jestem przekonana, że to jest "to", to dlaczego nie jestem w stanie odnaleźć w sobie wystarczająco dużo motywacji, żeby się zająć tym wszystkim, co jest niezbędne, żeby te marzenia spełnić?
Tak jak zawsze byłam tego pewna, tak od niedawna zaczęłam się zastanawiać kim tak naprawdę jestem, jaka chciałabym być, co jest dla mnie tak naprawdę priorytetem w życiu i jak sobie wyobrażam swoją przyszłość. Żałuję, że nie jestem konsekwentna - skoro widzę siebie w przyszłości jako zapracowaną i w pełni samodzielną bizneswoman, to dlaczego ciągle myślę o tym, że chciałabym mieć swojego wyjątkowego mężczyznę?...
środa, 9 marca 2011
Nie odkryję Ameryki pisząc, że życie to czekanie. Czekanie na zaspokojenie pragnień, na osiągnięcie celów, na "niespodzianki", które przecież już dawno dokładnie sobie w głowach zaplanowaliśmy. Czasem czekamy na coś bardziej przyziemnego, np. na kontakt z osobą, która kiedyś coś dla nas znaczyła lub wciąż dla nas znaczy, a z którą zbytniego kontaktu nie mamy... Taaaak, życie nie oszczędza. Zbyt często nie doczekujemy się tego, na co czekamy, zbyt często. Jeden głupi telefon, jeden znak życia - pierwszy od zeszłorocznego maja i wszystko byłoby super, moje oczekiwanie doczekałoby się spełnienia i wszyscy byliby szczęśliwi. Ale nie. Nie tym razem.
Tym czasem "Kill Bill 2".
Tym czasem "Kill Bill 2".
niedziela, 6 marca 2011
Codziennie odczuwam jakąś wewnętrzną stratę po bitwie jaka się we mnie odgrywa. Czuję jak walczą ze sobą dwa sprzeczne pragnienia i nie potrafię nic z nimi zrobić - ani zaspokoić któregokolwiek z nich, ani wybrać, które jest ważniejsze. Z tego powodu codziennie czuję się rozdzierana od środka, czuję presję idącą od wewnątrz. Nie chcę zawieźć samej siebie, ale jednocześnie nie wiem co robić. Jest tak, że po prostu marzę, śnię i pragnę z całego serca się uniezależnić. Chcę już pracować, nawet ciężko, ale pracować na siebie, sama siebie utrzymywać i wiedzieć, że dostanę tylko to, na co zapracuję. Chcę nauczyć się gotować i radzić sobie ze wszystkim sama. Pragnę poczuć ciężar odpowiedzialności za własne czyny i życie, uczyć się na błędach i być zmuszoną do radzenia sobie totalnie samej - i podołać temu wszystkiemu! Z drugiej strony po cichu myślę o romantycznej i namiętnej miłości, mieszkaniu z kimś, kto się mną zaopiekuje i bezgraniczne zaufanie mu, oddanie na jego barki całego ciężaru życia.
Nie wiem jak to pogodzić. Co więcej, żadne z powyższych pragnień nie wydają się być możliwe do zaspokojenia w najbliższych latach, także tym gorzej. Jeśli nic się nie zmieni w ciągu roku, to chyba wysiądę.
Nie wiem jak to pogodzić. Co więcej, żadne z powyższych pragnień nie wydają się być możliwe do zaspokojenia w najbliższych latach, także tym gorzej. Jeśli nic się nie zmieni w ciągu roku, to chyba wysiądę.
piątek, 4 marca 2011
Na chwilę dosłownie wróciło wspomnienie dawnej normalności i nadzieja na jej powrót. Złudzenia to nieodłączny element naszego życia. W sumie, sami jesteśmy sobie winni za te złudzenia, bo w końcu kto inny nam je daje jak nie my sami? Tworzymy sobie w głowach idealne plany wydarzeń, wspaniałe zwroty akcji i wymarzone scenariusze własnego życia tylko po to, żeby się później przekonać jak bardzo różni się od nich rzeczywistość, żeby zawieźć się na realiach dając sobie tym samym wytłumaczenie narzekań albo, o ile jesteśmy na tyle mądrzy, zdać sobie sprawę, że nie zawsze to co zaplanowane, idealne i wymarzone jest lepsze od niespodziewanego, spontanicznego, a czasem nawet z początku niechcianego.
Zaczynając pisać myślałam o czymś zupełnie innym niż jak kończyłam. I takim to właśnie strumieniem dziwnym płyną moje myśli non stop, od jednego tematu do drugiego, nie łączą się ze sobą czasem wcale merytorycznie, ale przecież to nie problem. Nie dla mnie.
Zaczynając pisać myślałam o czymś zupełnie innym niż jak kończyłam. I takim to właśnie strumieniem dziwnym płyną moje myśli non stop, od jednego tematu do drugiego, nie łączą się ze sobą czasem wcale merytorycznie, ale przecież to nie problem. Nie dla mnie.
wtorek, 1 marca 2011
Tak wiele myśli kotłuje mi się w głowie w takich chwilach jak te... Jak się cieszę, że nikt nie zna tego adresu, a jeśli zna, to nie zna mnie albo nie zdaje sobie sprawy, że za wszystkimi tymi użalaniami stoję ja...
To żałosne, siedzę sobie przed kompem, mam rozkminę. Znowu myślę o nim, o kimś, kto był dla mnie nikim, a jednak wszystkim. Tak mi się wydaje - patrząc na to, co się dzieje na samą myśl o tym, że ta roczna znajomość zakończyła się. Zakończyła z totalnie niewiadomego dla mnie powodu. Chyba to mnie tak bardzo boli. Ktoś, kogo uważałam na przyjaciela, po raz pierwszy w życiu uwierzyłam w istnienie damsko-męskiej przyjaźni, ktoś, kto był dla mnie pewnego rodzaju wzorem, kto wzbudzał we mnie podziw poprzez swoją rozległą i dużą inteligencję, kto imponował mi swoją osobą i kto jednocześnie był dla mnie bardzo mocnym wsparciem, odskocznią od codzienności i dzięki komu czułam się coś warta - zniknął. Zniknął z mojego życia tak, praktycznie, nagle, z dnia na dzień. Jednego widziałam go, mogłam go dotknąć, usłyszeć, siedziałam w jego samochodzie, w jego domu, słuchałam jego muzyki i wszystko było normalnie, a już drugiego dnia w jego życiu zachodzą zmiany, o których nie mam pojęcia i o których prawdopodobnie nigdy nie będzie dane mi się dowiedzieć. Bo przecież to takie trudne napisać choćby "u mnie wszystko dobrze" - niby bezsensowna wiadomość, a jak wiele czasem by mogła zmienić........
Chciałabym, ale nie umiem dzisiaj poruszyć żadnego innego tematu.
Zdrowie "rodzinne" pogarsza się. . .
To żałosne, siedzę sobie przed kompem, mam rozkminę. Znowu myślę o nim, o kimś, kto był dla mnie nikim, a jednak wszystkim. Tak mi się wydaje - patrząc na to, co się dzieje na samą myśl o tym, że ta roczna znajomość zakończyła się. Zakończyła z totalnie niewiadomego dla mnie powodu. Chyba to mnie tak bardzo boli. Ktoś, kogo uważałam na przyjaciela, po raz pierwszy w życiu uwierzyłam w istnienie damsko-męskiej przyjaźni, ktoś, kto był dla mnie pewnego rodzaju wzorem, kto wzbudzał we mnie podziw poprzez swoją rozległą i dużą inteligencję, kto imponował mi swoją osobą i kto jednocześnie był dla mnie bardzo mocnym wsparciem, odskocznią od codzienności i dzięki komu czułam się coś warta - zniknął. Zniknął z mojego życia tak, praktycznie, nagle, z dnia na dzień. Jednego widziałam go, mogłam go dotknąć, usłyszeć, siedziałam w jego samochodzie, w jego domu, słuchałam jego muzyki i wszystko było normalnie, a już drugiego dnia w jego życiu zachodzą zmiany, o których nie mam pojęcia i o których prawdopodobnie nigdy nie będzie dane mi się dowiedzieć. Bo przecież to takie trudne napisać choćby "u mnie wszystko dobrze" - niby bezsensowna wiadomość, a jak wiele czasem by mogła zmienić........
Chciałabym, ale nie umiem dzisiaj poruszyć żadnego innego tematu.
Zdrowie "rodzinne" pogarsza się. . .
Subskrybuj:
Posty (Atom)