Opychanie się jedzeniem to dla mnie lekarstwo na wszystko, ale jednocześnie bakteria powodująca chorobę. To jakieś cholerne zaklęte koło - jest mi źle, więc jem, żeby sobie ulżyć, po czym kiedy jest mi na moment lepiej uświadamiam sobie, że się objadłam, znowu przytyję przez co jest mi jeszcze gorzej niż było. Jestem świadoma tego wszystkiego i tego, że jedzenie nie pomoże, ale robię to ciągle i ciągle, ciągle tyję i nie wiem co robić. Swoją drogą, coś jest nie tak, normalny człowiek nie powinien tyle tyć i absorbować tłuszczu z powietrza.
Nie ma to jak siedzieć całą, jakże piękną, ciepłą i słoneczną, niedzielę w domu oglądając "How I met your mother" i myśląc sobie jak to będzie jak będę dorosła i jak w końcu znajdę faceta, nawet nie "tego jedynego", po prostu jakiegoś, którego chociaż przez moment będę uważała za najważniejszą osobę mojego życia i który za taką osobę będzie miał mnie.
Wspaniale jest zadzwonić do mamy po zaledwie tygodniu niewidzenia i odczuć taką strasznie doskwierającą tęsknotę, chęć zobaczenia, porozmawiania "w realu", przytulenia się, chęć, żeby pomóc w kuchni czy gdziekolwiek! Ugh, mam (prawie) 18 lat, od 1,5 roku uczę się poza szkołą, prawie całe wakacje jestem poza domem od jakiś 5 lat, a ostatnio zaledwie po tygodniu nie mogę przestać myśleć o domu, bo to, gdzie jestem teraz z pewnością moim domem nie jest. Ta tęsknota odbiera mi chęć i energię do życia, odbiera radość płynącą z nadchodzącej wiosny... A przecież tak na nią czekałam... A może wcale nie czekałam na wiosnę, tylko aż przyjdzie sezon, bo przecież to wiosną topnieją lody, to wiosną się wszystko zaczyna na nowo. Zaczyna się ciężka praca, zaczynają się przygody i niezapomniane chwile. Może ta wiosna to po prostu pretekst, żeby się stąd urwać, żeby mieć azyl, do którego będę mogła uciekać z tego okropnego miasta. Choć może wcale nie takie straszne to miasto? Podejrzewam, że tak bardzo jestem myślami w Wolsztynie albo w jakimś Pucku czy innym żeglarskim mieście czy nawet w Poznaniu, Toruniu albo Krakowie, o których ciągle podświadomie myślę, którymi się tak naprawdę zadręczam od dłuższego czasu, że każde inne miasto, obojętnie jak wspaniałe by nie było, nie będzie mnie zadowalać. Sama sobie robię problemy, sama sobie utrudniam życie, może jestem masochistką i tego chcę? Do tego dążę? NIE WIEM. Nie mam pojęcia już czego chcę, do czego powinnam dążyć ani o co się starać. Teoretycznie wiem, co chciałabym studiować i co robić później, ale skoro od tylu lat pragnę tego samego, jestem przekonana, że to jest "to", to dlaczego nie jestem w stanie odnaleźć w sobie wystarczająco dużo motywacji, żeby się zająć tym wszystkim, co jest niezbędne, żeby te marzenia spełnić?
Tak jak zawsze byłam tego pewna, tak od niedawna zaczęłam się zastanawiać kim tak naprawdę jestem, jaka chciałabym być, co jest dla mnie tak naprawdę priorytetem w życiu i jak sobie wyobrażam swoją przyszłość. Żałuję, że nie jestem konsekwentna - skoro widzę siebie w przyszłości jako zapracowaną i w pełni samodzielną bizneswoman, to dlaczego ciągle myślę o tym, że chciałabym mieć swojego wyjątkowego mężczyznę?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz