Dochodzi 1 w nocy, a mi do głowy przychodzą złe myśli. Myśli przykre, zabijające radość, wyciskające łzy i czyniące mnie żałosną. Polecam serdecznie krzywe fazy i rozkminy mające teoretycznie na celu wsparcie siebie samej i pocieszenie się, a w praktyce powodujące rozpad emocjonalny. Ale to nic, zaraz położę się spać, a gdy się obudzę, to znowu wszystko będzie dobrze, jak gdyby nigdy nic.....
A gdyby tak wyłączyć myśli chociaż na minutę?...
Tak wiele prób powiedzenia "tych" słów, efekt zawsze ten sam - NOPE. Tylko skąd taka reakcja? Dlaczego na samą myśl, że jest tak a nie inaczej, że czuję to, co CHYBA czuję, że chcę to w końcu powiedzieć, nazwać to, dać temu wyraz, dać jakikolwiek dowód istnienia takiego uczucia we mnie, dlaczego jedyne co potrafię zrobić to się rozpłakać? Nawet siedząc samej, tak jak teraz, w środku nocy przed komputerem, myśląc, że tak jak jest jest najlepiej na świecie i on jest najlepszy na świecie, jedyne co potrafię zrobić to płakać. Jeszcze żebym wiedziała jaki to rodzaj łez - czy ze strachu, czy z rozpaczy, czy z radości. Ale nie, to po prostu wychodzi samo z siebie, tak nagle. Myślę sobie "kocham" i JEB, łzy.
Psychologa. "Cały mój świat potrzebuje psychologa. (...) Cały mój świat, żeby stanąć na nogach."
Sen jest dobry na wszystko. Tak mówią. Przekonajmy się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz