Już sama nie wiem. Przerwa, której nie odczuwam, która mi nie przeszkadza. Dobry objaw? Nie wiem, czy chodzi konkretnie o niego, czy o ideę całego "wydarzenia"...... Oby to pierwsze, bo inaczej zawiodę siebie po raz kolejny.
Tęsknię tylko momentami. I nie wiem.
wtorek, 25 grudnia 2012
czwartek, 20 grudnia 2012
Tak bardzo wyczekiwany powrót na święta do domu i co? Chęci do życia równe zero. Myślenie mnie zabija, sprawy trochę przytłaczają. I ciągle zmartwienie.
Obudzić się rano i nic nie czuć, zapomnieć o wszystkim, co nie ma związku z domem i świętami, dać odpocząć sobie od codziennych spraw. Niby tak prosty przepis na szczęście.
Słabo mi. Od jakiegoś miesiąca. Co się dzieje? Nie wiem.
Obudzić się rano i nic nie czuć, zapomnieć o wszystkim, co nie ma związku z domem i świętami, dać odpocząć sobie od codziennych spraw. Niby tak prosty przepis na szczęście.
Słabo mi. Od jakiegoś miesiąca. Co się dzieje? Nie wiem.
wtorek, 18 grudnia 2012
Dochodzi 1 w nocy, a mi do głowy przychodzą złe myśli. Myśli przykre, zabijające radość, wyciskające łzy i czyniące mnie żałosną. Polecam serdecznie krzywe fazy i rozkminy mające teoretycznie na celu wsparcie siebie samej i pocieszenie się, a w praktyce powodujące rozpad emocjonalny. Ale to nic, zaraz położę się spać, a gdy się obudzę, to znowu wszystko będzie dobrze, jak gdyby nigdy nic.....
A gdyby tak wyłączyć myśli chociaż na minutę?...
Tak wiele prób powiedzenia "tych" słów, efekt zawsze ten sam - NOPE. Tylko skąd taka reakcja? Dlaczego na samą myśl, że jest tak a nie inaczej, że czuję to, co CHYBA czuję, że chcę to w końcu powiedzieć, nazwać to, dać temu wyraz, dać jakikolwiek dowód istnienia takiego uczucia we mnie, dlaczego jedyne co potrafię zrobić to się rozpłakać? Nawet siedząc samej, tak jak teraz, w środku nocy przed komputerem, myśląc, że tak jak jest jest najlepiej na świecie i on jest najlepszy na świecie, jedyne co potrafię zrobić to płakać. Jeszcze żebym wiedziała jaki to rodzaj łez - czy ze strachu, czy z rozpaczy, czy z radości. Ale nie, to po prostu wychodzi samo z siebie, tak nagle. Myślę sobie "kocham" i JEB, łzy.
Psychologa. "Cały mój świat potrzebuje psychologa. (...) Cały mój świat, żeby stanąć na nogach."
Sen jest dobry na wszystko. Tak mówią. Przekonajmy się.
A gdyby tak wyłączyć myśli chociaż na minutę?...
Tak wiele prób powiedzenia "tych" słów, efekt zawsze ten sam - NOPE. Tylko skąd taka reakcja? Dlaczego na samą myśl, że jest tak a nie inaczej, że czuję to, co CHYBA czuję, że chcę to w końcu powiedzieć, nazwać to, dać temu wyraz, dać jakikolwiek dowód istnienia takiego uczucia we mnie, dlaczego jedyne co potrafię zrobić to się rozpłakać? Nawet siedząc samej, tak jak teraz, w środku nocy przed komputerem, myśląc, że tak jak jest jest najlepiej na świecie i on jest najlepszy na świecie, jedyne co potrafię zrobić to płakać. Jeszcze żebym wiedziała jaki to rodzaj łez - czy ze strachu, czy z rozpaczy, czy z radości. Ale nie, to po prostu wychodzi samo z siebie, tak nagle. Myślę sobie "kocham" i JEB, łzy.
Psychologa. "Cały mój świat potrzebuje psychologa. (...) Cały mój świat, żeby stanąć na nogach."
Sen jest dobry na wszystko. Tak mówią. Przekonajmy się.
niedziela, 16 grudnia 2012
Znowu. Po raz kolejny - setny, czy tysięczny - nie mam już pojęcia. Dzień męczący jak prawie żaden inny, dzień bez wytchnienia, bez sekundy wolności, pustej głowy i odpoczynku. Bieg wspaniałej rzeki przemyśleń przybrał na sile i męczy mnie, dręczy, nie daje mi spokoju. Każda myśl jakby pojawiała się jedynie na sekundę w mojej głowie po czym płynęła dalej będąc zastąpioną przez następną i następną i następną... 7h snu a jakby nie było ich wcale, bo przecież czas spania wcale nie jest od tego żeby odpocząć, ale od wyświetlania różnorodnych, chorych obrazów i projekcji w mojej głowie. 7h intensywnej pracy mojego mózgu nad doskonale ułożonymi krajobrazami, niezwykłymi wydarzeniami, krótko mówiąc: wyobraźnia ma się dobrze, jest w formie. Bo przecież wcale nie szłam spać z nadzieją, że w tych biernych godzinach życia znajdę wyciszenie, harmonię i poczucie stabilizacji, wcale nie.....
Nie umiem uciszyć myśli, nie umiem zatrzymać tej pędzącej rzeki wyobrażeń, przemyśleń, prób zrozumienia, wytłumaczenia sobie niektórych rzeczy i w końcu znalezienia jakichkolwiek rozwiązań, nie umiem nie słuchać tych wszystkich wypowiedzianych i niewypowiedzianych słów, które szepczą w mojej głowie, mówią mi raz mądre, raz niedorzeczne rzeczy, raz martwiące, raz rozbawiające.
I do tego ogromna niemoc, niechęć i zażenowanie. Czuję wielką ochotę usiąść, pouczyć się japońskiego, coś w końcu zrozumieć, ale nie. Jak tylko otwieram podręcznik lub wyciągam jakieś materiały i próbuję się na tym skupić, zrozumieć, w mojej głowie pojawia się głos mówiący "nie dasz rady", "to cię przerasta", "nawet jeśli teraz rozumiesz to później i tak pojawi się coś, czego już się nie będziesz w stanie nauczyć". I od razu ochota mija, mam ochotę sobie odpuścić, powiedzieć "tak, to prawda, nie dam rady", "to rzeczywiście nie dla mnie", "z pewnością jestem zbyt głupia, żeby się tego nauczyć"... I wszystko może dałoby się pokonać, wygrać z ciemnymi myślami i tą słabą, znienawidzoną częścią mnie, gdyby nie pojawiające się wspomnienie ostatniego testu. Tak banalnego, tak prostego i zawierającego takie totalne podstawy, że powinnam napisać go na 100%. Tymczasem jak zwykle zjebałam. Najprostsze rzeczy wyleciały mi z głowy, to, czego byłam pewna, że umiem okazało się przeszkodą nie do przejścia. Zjebałam na całej linii, zawiodłam siebie. Najgorsze co może być... Mam ochotę pierdolić te studia, nie kompromitować się więcej, nie widzieć smutnej miny senseia. Żal mi siebie. Skoro nie potrafię ogarnąć najprostszych rzeczy to jak mam poradzić sobie później?... Muszę przemyśleć, czy wolę zawieść się na sobie tylko jeszcze jeden raz, ale niezapomniany i rzutujący na całą moją przyszłość, czy znosić te, zbyt częste, ale mniejsze porażki, porażki, o których w przyszłości będę mogła zapomnieć - zakładając, że ostatecznie uda mi się osiągnąć sukces. Logika podpowiada, że trzeba się wziąć w garść i pokazać na co tak naprawdę mnie stać. Przecież nie ma rzeczy niemożliwych, nie ma takich, których nie da się zrobić. A może jednak tym razem mierzę zbyt wysoko?...
Nie umiem uciszyć myśli, nie umiem zatrzymać tej pędzącej rzeki wyobrażeń, przemyśleń, prób zrozumienia, wytłumaczenia sobie niektórych rzeczy i w końcu znalezienia jakichkolwiek rozwiązań, nie umiem nie słuchać tych wszystkich wypowiedzianych i niewypowiedzianych słów, które szepczą w mojej głowie, mówią mi raz mądre, raz niedorzeczne rzeczy, raz martwiące, raz rozbawiające.
I do tego ogromna niemoc, niechęć i zażenowanie. Czuję wielką ochotę usiąść, pouczyć się japońskiego, coś w końcu zrozumieć, ale nie. Jak tylko otwieram podręcznik lub wyciągam jakieś materiały i próbuję się na tym skupić, zrozumieć, w mojej głowie pojawia się głos mówiący "nie dasz rady", "to cię przerasta", "nawet jeśli teraz rozumiesz to później i tak pojawi się coś, czego już się nie będziesz w stanie nauczyć". I od razu ochota mija, mam ochotę sobie odpuścić, powiedzieć "tak, to prawda, nie dam rady", "to rzeczywiście nie dla mnie", "z pewnością jestem zbyt głupia, żeby się tego nauczyć"... I wszystko może dałoby się pokonać, wygrać z ciemnymi myślami i tą słabą, znienawidzoną częścią mnie, gdyby nie pojawiające się wspomnienie ostatniego testu. Tak banalnego, tak prostego i zawierającego takie totalne podstawy, że powinnam napisać go na 100%. Tymczasem jak zwykle zjebałam. Najprostsze rzeczy wyleciały mi z głowy, to, czego byłam pewna, że umiem okazało się przeszkodą nie do przejścia. Zjebałam na całej linii, zawiodłam siebie. Najgorsze co może być... Mam ochotę pierdolić te studia, nie kompromitować się więcej, nie widzieć smutnej miny senseia. Żal mi siebie. Skoro nie potrafię ogarnąć najprostszych rzeczy to jak mam poradzić sobie później?... Muszę przemyśleć, czy wolę zawieść się na sobie tylko jeszcze jeden raz, ale niezapomniany i rzutujący na całą moją przyszłość, czy znosić te, zbyt częste, ale mniejsze porażki, porażki, o których w przyszłości będę mogła zapomnieć - zakładając, że ostatecznie uda mi się osiągnąć sukces. Logika podpowiada, że trzeba się wziąć w garść i pokazać na co tak naprawdę mnie stać. Przecież nie ma rzeczy niemożliwych, nie ma takich, których nie da się zrobić. A może jednak tym razem mierzę zbyt wysoko?...
poniedziałek, 10 grudnia 2012
środa, 5 grudnia 2012
"I should find a way
To tell you everything
By saying nothing."
tak wiele do powiedzenia i tak mało odwagi, żeby to zrobić. A może po prostu potrzebuję jeszcze czasu, jeszcze trochę pewności? Tylko gdzie leży ewentualny brak pewności skoro nie wyobrażam sobie na chwilę obecną przyszłości z kimś innym? Hmmm, więc pewnie chodzi o czas.... Tak, tylko i wyłącznie czas.
Nie wiem jakim cudem wytrzymałam ostatnie 4 lata życia. Ba, ostatnie 19 lat! Chyba znalazłam swoje miejsce i, co ważniejsze, siebie w kimś innym.
Wszystko działa na moją korzyść. Oby.
To tell you everything
By saying nothing."
tak wiele do powiedzenia i tak mało odwagi, żeby to zrobić. A może po prostu potrzebuję jeszcze czasu, jeszcze trochę pewności? Tylko gdzie leży ewentualny brak pewności skoro nie wyobrażam sobie na chwilę obecną przyszłości z kimś innym? Hmmm, więc pewnie chodzi o czas.... Tak, tylko i wyłącznie czas.
Nie wiem jakim cudem wytrzymałam ostatnie 4 lata życia. Ba, ostatnie 19 lat! Chyba znalazłam swoje miejsce i, co ważniejsze, siebie w kimś innym.
Wszystko działa na moją korzyść. Oby.
sobota, 1 grudnia 2012
Subskrybuj:
Posty (Atom)