czwartek, 24 lipca 2014

59? 58? A może już 57?

No cóż. Wstyd i żal się przyznać, ale mój idealny związek się posypał. Czy dlatego, że nie był jednak taki idealny? Nie. Ja nie byłam idealna. Rok czasu to dla mnie za dużo, nie poradziłam sobie z takim ogromem czasu i pękłam. Albo raczej coś we mnie pękło, co pozwalało mi czekać grzecznie przez ponad 230 dni, a kiedy zostało już mniej niż 100 i, wydawałoby się, już miało być z górki. I zaczęłam zachowywać się jak nie powinnam. Ten wpis będzie nieskładny, bo raz będzie to refleksja spisywana dla mnie samej, taka dziennikarska forma, a raz wiadomość do Niego. Bo każdego dnia odkąd się rozstaliśmy walczę ze sobą, żeby do Niego nie napisać, bo wiem, że muszę dać mu spokój. Moja wina - muszę ponieść konsekwencję. W tym zostawienie go samemu sobie na czas... nieokreślony. Ale przecież nie mogę zabronić sobie o Nim myśleć, o nie. Chociaż może tak byłoby mi łatwiej. Nie płakałabym przed snem, nie budziłabym się w środku nocy z mokrego snu o nim a przez cały dzień nie układałabym w głowie tego, co mogłabym mu powiedzieć GDYBY napisał. No właśnie, "gdyby". Ale przecież nie pisze. A skoro nie pisze to znak, że jeszcze nie mnie nie potrzebuje, nie chce. Tylko czy to "jeszcze" kiedykolwiek minie? Po tym co zrobiłam obstawiałabym, że nie. Znając Jego szacunek do siebie i do samego związku jako takiego mogę zakładać, że moja decyzja zakończyła nasz związek definitywnie. Podobnie zresztą jak zabiła jakąkolwiek szansę na to, że zostaniemy przyjaciółmi. Albo że jeszcze kiedykolwiek jakiejkolwiek kobiecie zaufa bezgranicznie. Nie najlepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz