poniedziałek, 28 października 2013

324

324. Tyle dni zostało do Jego powrotu. I oto zaczynam serię 324 wpisów. Żeby zobaczyć jak szybko przejdzie mi załamanie i ile czasu potrzebowałam, aby przejść do porządku dziennego. Póki co minęło jakieś 12 godzin odkąd pożegnaliśmy się na lotnisku. Odkąd po raz ostatni w tym roku pocałował mnie w usta, w czółko, w policzek, po raz ostatni mocno przytulił i powiedział, że mnie kocha i wszystko będzie dobrze. 12 godzin odkąd ostatni raz się do mnie uśmiechnął i mi pomachał. Dla niego to przygoda, wyzwanie, spełnienie marzenia i konfrontacja. Dla mnie? Koszmar. Podczas gdy on poznaje Nowe, ja siedzę po czubek głowy w Polsce, w uczelni i innym gównie. W dodatku sama. Po roku spędzonym u Jego boku nie umiem znów wrócić do postawy samodzielności i mentalnego bycia singlem. Jestem tylko połówką. Słabą połówką, która po znalezieniu swojej reszty nie umie nic zrobić sama. Po roku w związku jestem 100% dziewczyną, która ma swojego księcia z bajki, mentalnie jestem już żoną, matką i panią domu, a on zostawia mnie samą na 324 dni... Cieszę się, że mu się udało i mam nadzieję, że wykorzysta te dni w pełni, a z drugiej strony czuję ból jakby ktoś wydarł mi go z ramion, zabrał ode mnie i zakazał się z nim widywać i kontaktować. Na zawsze. A to przecież tylko ten dzień, ewentualnie tydzień, kiedy musi tam dotrzeć, wprowadzić się. Potem już wszystko będzie dobrze, opracujemy swój schemat kontaktowania się i już nie będę sama, chociaż na taką odległość i przez internet, ale będę dalej z moją lepszą połówką i wszystko będzie dobrze. Ale póki co? Nic mi nie wychodzi, nic mi się nie chce, nic nie potrafię. Tak jakby zabrano mi całą radość i chęć do życia. Po raz pierwszy w takim stopniu. Mam nadzieję, że się ogarnę i nie będę dla niego zbędnym balastem na drugim końcu świata, który jemu odbiera radość z pobytu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz