wtorek, 29 października 2013

322

322 - dużo lepiej, ale nadal ciężko. Nadal łezki, ale o jakiś tysiąc mniej ich. Nadal smutek i puste serduszko, ale już zakrada się względny spokój i radość. Grupa wsparcia działa. Powoli uświadamiam sobie, że otoczenie może się zmienić milion razy w ciągu dnia, ale wnętrze tak szybko nie ulega zmianie. A tym bardziej wnętrze, które znam od roku, które jest mi bardzo bliskie, które jest niemal moje. Wierzę, że nie zmieni się w ogóle, a przynajmniej w stosunku do mnie. Boję się, cholernie się boję, że tam, na drugim końcu świata jest kobieta ode mnie lepsza. Ale wierzę, że wszystkie obietnice były coś warte.

poniedziałek, 28 października 2013

324

324. Tyle dni zostało do Jego powrotu. I oto zaczynam serię 324 wpisów. Żeby zobaczyć jak szybko przejdzie mi załamanie i ile czasu potrzebowałam, aby przejść do porządku dziennego. Póki co minęło jakieś 12 godzin odkąd pożegnaliśmy się na lotnisku. Odkąd po raz ostatni w tym roku pocałował mnie w usta, w czółko, w policzek, po raz ostatni mocno przytulił i powiedział, że mnie kocha i wszystko będzie dobrze. 12 godzin odkąd ostatni raz się do mnie uśmiechnął i mi pomachał. Dla niego to przygoda, wyzwanie, spełnienie marzenia i konfrontacja. Dla mnie? Koszmar. Podczas gdy on poznaje Nowe, ja siedzę po czubek głowy w Polsce, w uczelni i innym gównie. W dodatku sama. Po roku spędzonym u Jego boku nie umiem znów wrócić do postawy samodzielności i mentalnego bycia singlem. Jestem tylko połówką. Słabą połówką, która po znalezieniu swojej reszty nie umie nic zrobić sama. Po roku w związku jestem 100% dziewczyną, która ma swojego księcia z bajki, mentalnie jestem już żoną, matką i panią domu, a on zostawia mnie samą na 324 dni... Cieszę się, że mu się udało i mam nadzieję, że wykorzysta te dni w pełni, a z drugiej strony czuję ból jakby ktoś wydarł mi go z ramion, zabrał ode mnie i zakazał się z nim widywać i kontaktować. Na zawsze. A to przecież tylko ten dzień, ewentualnie tydzień, kiedy musi tam dotrzeć, wprowadzić się. Potem już wszystko będzie dobrze, opracujemy swój schemat kontaktowania się i już nie będę sama, chociaż na taką odległość i przez internet, ale będę dalej z moją lepszą połówką i wszystko będzie dobrze. Ale póki co? Nic mi nie wychodzi, nic mi się nie chce, nic nie potrafię. Tak jakby zabrano mi całą radość i chęć do życia. Po raz pierwszy w takim stopniu. Mam nadzieję, że się ogarnę i nie będę dla niego zbędnym balastem na drugim końcu świata, który jemu odbiera radość z pobytu...

środa, 2 października 2013

already missing. Aż 5 dni. I jak mam mierzyć się z wiecznością?

wtorek, 1 października 2013

Chcę wrócić, zostać i wyprzedzić.