czwartek, 15 września 2011

I znowu wraca. Wszystko wraca. Było tak zajebiście dobrze, tak dobrze mi było z tym, jak jest i jak było. Ale nie. Zaczęło się niewinnie, od wspomnień nie tak odległych, bo w początku stycznia. Haha, dobra akcja, dobra. Fajne, śmieszne wspomnienia. Zero wtopy, wszystko poszło jak miało, tylko tak śmiesznie do tego doszło xD. Nie ważne. Te nagle wracające urywki z tamtego wydarzenia zaczynają się uspokajać, powoli przestaję je widzieć. Spokój na nowo, znów mogę cieszyć się teraźniejszością bez żadnego "ale". Ufff. Po szkole do domu. Dużo do nauki, do czytania od chuja, a czasu i chęci nie ma. No trudno, jest jak zwykle, z tym sobie poradzę. Jadę na angielski. Fajna rozmowa na początek, czuję, że idzie mi całkiem nieźle. Potem lekki upadek rzemiosła, ale wszystkiego można się nauczyć, nie taka straszna gramatyka jak mi się ona od zawsze wydaje, do czasu matury będę z niej zajebista jak nikt inny. I dostanę się na tą jebaną japonistykę. TYLKO JA SIĘ DOSTANĘ! No nic, po angielskim bieg na autobus, 4 minuty to trochę mało, ale dam radę, jestem w formie. Zdążyłam idealnie. Jestem mistrzem. Wracam do domu. Płyta Jamesa Blake'a się już ściągnęła, więc wrzucam do iTunes. I jest, uderzyło we mnie. To, czego mi wcale nie brakowało, za czym ani przez chwilę nie tęskniłam, czego nie wypatrywałam z niecierpliwością. W żadnym przypadku! No, ale stało się. Jest nostalgiczny, melancholijny i jakiś taki refleksyjny nastrój. Dobra, pójdę za tym, może zrodzi się coś miłego z tego, może w końcu przypomni mi się coś super, coś co za serce chwyta, bo takie było cudowne. Więc wchodzę w folder "Zdjęcia", żeby sobie pomóc. Niestety, wybieram nie ten, który powinnam, moja ręka i mózg wiodą mnie gdzie indziej. Więc przeglądam folder "wszystko inne", w którym zawsze znajdzie się coś zabawnego i zapomnianego. Odgrzebuję kawałki wspomnień, jeden po drugim, ale tylko po skrawku z każdego. I BUM! Tragedia. Tutaj skończyły się nadzieje na radosne zakończenie, muzyka wydaje się mówić: płacz, rozpaczaj, kładź się na podłogę i wij się ze smutku ty nędzna i nikomu nieprzydatna idiotko! Mózg się nie sprzecza, serce ściska. Niemiłe impulsy wspomnień wspaniałych, lecz jakby niedokończonych wracają, każdy ich strzępek, który wędruje do mózgu urywa strzępek serca, albo duszy, nie wiem. Powoli czuję jak robię się pusta, oczy zachodzą mgłą, głowa zaczyna boleć od niechcianych myśli. Wpadłam. Wiem, że do końca dnia, aż nie wstanę rano, nie wyrwę się z takiego humoru. Mam przejebane, bo matematyka czeka. I historia czeka. I chyba się obie nie doczekają. Damn. Jedyne co się doczeka to "Sklepy cynamonowe" Brunona Schultza, wspaniały świat niebytu i nierealności, który kocham całą sobą i w którym mogłabym zacząć żyć w każdym momencie swojego życia. W nieistniejącym świecie, wykreowanym tak, jak tylko bym chciała. Cóż za utopia...
Żegnam, lekko zdepresowana i ciekawa jak rozwinie się mój nastrój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz