piątek, 22 lipca 2011

Już połowa wakacji za mną.

W Kilonii było deszczowo, zimno, wietrznie, deszczowo, zimno, wietrznie, deszczowo, zimno, wietrznie i w ogóle chujowo. A, jeszcze deszczowo.

Wróciłam parę dni temu z dwutygodniowego obozu. Najpierw 8-10.07 były regaty Nord Cup w Górkach Zachodnich pod Gdańskiem. Fantastycznie mi poszło, 3 juniorka i kobieta, ogólnie 9/32. No i od poniedziałku (11.07) do niedzieli obóz. Wiatr średni, fala męcząca, słoneczko, ciepło, bajka jednym słowem. I wspaniałe towarzystwo. Byłabym w stanie przeżyć z nimi całe moje życie aż do ostatniego dnia.
Potem od poniedziałku do środy (18-20.07) regaty w Gdyni, w ramach Gdynia Sailing Days. Tu już do dupy trochę mocniej, chociaż jak nie wiało to mi szło ładnie. Anomalia, bezsens i abstrakcja.

Po tych dwóch tygodniach byłam zmęczona, chciałam do domu, myślałam, że jak znajdę się w domu to niczego więcej nie będzie mi do szczęścia potrzebne, że to będzie wszystko, czego tylko potrzebuję. Tymczasem obudziłam się pierwszego poranka i wcale nie poczułam ulgi, że jestem w domu, wcale nie przepełniało mnie szczęście. Owszem, cieszę się, że tutaj jestem, bardzo się cieszę. Ale jednak jest coś, co nie daje mi się w pełni cieszyć. Muszę dalej szukać swojego miejsca.



"I'm sitting here, I miss the power
I'd like to go out, taking a shower
But there's heavy cloud inside my head
I feel so tired, put myself into bed
Where nothing ever happens - and I wonder."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz