Sześciodniowa wycieczka do Paryża pozwoliła mi się zdystansować do całej sprawy. Wyjeżdżając z Polski czułam, jak zostawiam w niej swoje wszystkie troski i zmartwienia, jak w miarę mojego oddalania się, one mnie opuszczają. Jednak podczas powrotu czułam, że z każdym kolejnym metrem bliższym Polsce wraca do mnie każdy poszczególny problem. Obecnie wróciły już wszystkie, na szczęście nie ze zdwojoną siłą, ale normalnie, nic się w nich nie zmieniło, a i ja do nich inaczej podchodzę. I tutaj pojawia się problem. Z jednej strony większość tych problemów stała się dla mnie obojętna - i dobrze! Ale jest też taka sprawa, z którą nie umiem sobie poradzić, nie umiem choćby określić swojego stosunku do niej. Wszystko wskazuje na to, że wróciłam na stare tory jeśli idzie o zachowanie i jakieśtam pragnienia czy chęci, nie wiem jak to określić. Z drugiej jednak strony ciągle myślę o Patryku, gdziekolwiek jestem to oglądam się jak głupia z nadzieją spotkania go, w ogóle zachowuję się jak głupia. I to właśnie jest dziwne, bo pogodziłam się z zaistniałą sytuacją i zdecydowałam, że ważniejsze jest dla mnie utrzymanie choćby koleżeńskiego kontaktu niż jakieś romanse czy nie wiadomo co. To dlaczego tak się spinam? Nie wiem! I to najgorsze. Nie wiem co do niego czuję, czy w ogóle cokolwiek czuję, aaaaaaaaaaaaa, zaraz mnie rozniesie. Mogłabym sobie życzyć, żeby go w ogóle nie spotykać tamtej niedzieli, ale nie mogę tego zrobić, bo nie żałuję tego, widzę wiele pozytywnych rzeczy, które wyniknęły z tego dnia i tej znajomości. Tylko tradycyjnie problem jest we mnie i moim wkręcaniu sobie wszystkiego, czego nie powinnam. Pierdolę to, jestem zjebana jakaś. Już mnie to wkurwia.
"miało być miło i pięknie
a zaraz serce mi pęknie
czuję się osamotniona
spuszczona na kant..."
Boję się po prostu odtrącenia jako koleżanka. Nie chcę powtórki z Kuby. Błagam, tylko nie to...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz