Koniec lutego. Początek marca. Koniec zimy. Początek wiosny. 2,5 roku. Tyle czasu potrzebowałam, żeby zrozumieć. Żeby pojąć, że to, że jest mi w jakimś "obcym" miejscu dobrze wcale nie czyni mnie niewiernej względem miejsca urodzenia i przyjaciół, których tam poznałam. Nie jest zdradą odnaleźć się w nowym miejscu, w nowej sytuacji, pomiędzy nowymi ludźmi. "Nowe jest zawsze lepsze" - nie wiem czy to w 100% prawda, ale nie wykluczam takiej możliwości. Po 2,5 roku przyznałam sobie samej, że w Zielonej Górze jest mi dobrze, że po dwutygodniowej nieobecności tęsknię za tym miejscem i czuję się szczęśliwa mogąc tutaj wrócić na kolejnych 2 miesiące. Ostatnie miesiące. Sama nie wiem, czy wcześniej się okłamywałam, próbowałam wmówić sobie z poczucia winy, że Zielona Góra nie jest dla mnie, że beznadziejnie się w niej czuję i że tęsknię za domem. Teraz jestem już pewna, że tutaj również jest mój dom. Niby dlaczego nie można mieć więcej niż jednego "domu"? Jeśli są miejsca, w których czujemy się dobrze, szczęśliwie, w których czujemy się spełnieni, z którymi łączy nas coś więcej niż powierzchowne doznania i niewiele wspomnień, jeśli mamy w takim miejscu osobę lub ludzi, za którymi tęsknimy i którzy mieli niebagatelny wpływ na nasze życie to dlaczego nie możemy nazwać takiego miejsca domem?? Dopiero teraz, kiedy mój zielonogórski etap życia ma się ku końcowi pojęłam, że zamiast narzekać ten cały czas na to, jak bardzo jest mi tutaj źle i jak nie chcę tutaj być mogłam najzwyczajniej w świecie zaakceptować to, że z tym miejscem będę związana i korzystać z tego jak najbardziej. Mimo wszystko, nie uważam, aby był to czas stracony. Dużo mnie to nauczyło i chociaż musiałam czekać tych 2,5 roku, żeby móc zrozumieć, żeby to pojąć, jestem pewna, że ta nauka przyda mi się w całym moim życiu, które niewątpliwie będzie pełne przeprowadzek, zmian miejsc oraz znajomych. Cieszę się, że byłam w stanie pojąć, że czasy się zmieniają i ja również muszę się zmieniać i dostosowywać. To, że nie czuję się już w pełni Wolsztynianką oraz fakt, że zdaję sobie sprawę, że życie Wolsztyna - kiedyś, przynajmniej w gimnazjalnym stopniu skoncentrowane na mnie lub chociaż skupione gdzieś wokół mnie - już mnie dłużej nie dotyczy i to, że przestaję się nim interesować nie czyni mnie zdrajczynią tego miejsca i znajomych, których tam poznałam. Zawsze będę miała do tego miejsca i tych osób sentyment, zawsze będę o nich pamiętała, ale czas beztroskiego zapatrzenia w jeden punkt się skończył i ani chwili dłużej nie mogę sobie pozwolić na jego kontynuację. Trzeba iść do przodu, nie bać się zmian ani wyzwać, których będzie jeszcze pełno w życiu. Za 7 miesięcy rozpocznie się kolejny, zupełnie inny, nowy, obcy rozdział mojego życia. Oby wniosek, na wyciągnięcie którego tutaj potrzebowałam 2,5 roku zaowocował szybszą adaptacją oraz zrozumieniem w miejscu moich studiów.
Wydaje mi się, że te przemyślenia pozwoliły mi zrzucić maskę, którą nosiłam przez te lata. Nie wstydzę się już przyznać, że lubię Zieloną Górę, że ludzie, których tutaj poznałam, a którzy w tym krótkim czasie stali się najlepszymi przyjaciółmi są dla mnie tak samo ważni jak Ci "dawni", z Wolsztyna. Nie wstydzę się przed samą sobą cieszyć się z powrotu do tego miasta, które sprawia, że idąc ulicą uśmiecham się z tego tylko powodu, że tu jestem.
Bez takiej maski czuję się jakby o połowę lżejsza. Moja psychika jest odciążona, zaczęłam akceptować siebie, swoje ciało i staram się zmieniać i pracować nad swoimi wadami. Po raz pierwszy. Także patrząc na siebie, na swoje odbicie w lustrze i widząc niedoskonałości, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że mam tłuste nogi, albo że moje kształty totalnie odbiegają od tego, jak chciałabym wyglądać - zaczęłam myśleć, że mimo to jestem piękna. Zrozumiałam, że nie muszę być idealna, i że właśnie osoba, która pokocha mnie taką jaką jestem będzie na mnie zasługiwać - bo co to za poświęcenie czy wysiłek zakochać się w ideale?...
W dodatku nie pragnę już spotkać księcia z bajki, którym będę mogła się pochwalić, ale kogoś, kto będzie miał wady, które pokocham. To będą znienawidzone do miłości cechy, coś co wyróżni go spośród miliardów innych.